czwartek, 30 lipca 2015

9# Sprzedana przez prześladowcę opętanego miłością


Atmosfera w pomieszczeniu była nadal utopiona w erotycznej mgle. Promienie księżyca oświetlały im łagodnie twarze.

- Porozmawiać? – Spojrzała na niego niejasno analizując słowa, które z pozoru były wypowiedziane spokojnie, ale bez głębszych emocji. Jego oczy zrobiły się jeszcze ciemniejsze, a postawa i gestykulacja ciała – władcza.

- Oh Rose, Rose, Rose… kiedy ty się nauczysz? - Zerknął na nią ukradkiem spacerując po pomieszczeniu.

- Nie rozumiem… - Potrząsnęła głową. Przez cały czas aż do następnej jego wypowiedzi zastanawiała się o czym on mówi, a przede wszystkim czego on tak naprawdę chce.

- Nikt cię nigdy nie nauczył? Mężczyźnie nigdy dwa razy się nie odmawia… - Przystanął obok niej. Wyrywającej się z ciasnych lin, które zostawiały jej czerwone ślady i smugi krwi wokół nadgarstka.

- O czym do cholery gadasz?! – Wtapiała się w jego płonące oczy nie zdradzające kompletnie nic.

- Przypomnij sobie. 17 grudnia…. - Nastąpiła cisza. Cisza, która była przerażająco irytująca. – Klub Haven oraz ty…. i ta twoja koleżaneczka Alex. – W jej oczach pojawiły się mętne łzy.

#17 grudnia 2014 rok#

Dokoła panował mrok, które co 2 sekundy zabijał agresywny róż i czerwień wydobywający się z reflektorów. Na głównej sali dyskotekowej bawiło się mnóstwo ludzi tańczących w rytm granej muzyki. Inni – wlewali w siebie hektolitry alkoholu tracąc przy tym kontrolę nad własnym zachowaniem. Rose wraz ze swoją zaufaną koleżanką kroczyły dumnie przez środek sali kierując się w stronę wolnego stolika.

- To chyba przez te szpilki nas wpuścili!. - Rzuciła szczęśliwa Alex, która miała miedziane włosy i śniadą karnacje, zwalającą każdego mężczyznę na kolana. Choć miała małe piersi nie bała się ich odważnie reprezentować pod szmaragdową, krótką i przyciasną sukienką. Wysokie szpilki prosto od Louboutina okalały obojgu dziewcząt stópki. Alex czuła się boginią i taką ją inni odbierali. Jej towarzyska Rose Clark była ubrana w klasyczną czerwoną sukienkę o fasonie literki A, która ku dołowi była rozkloszowana. Cienka koronka o tej samej barwie okalała jej ręce aż do łokci. Swoje długie blond włosy zostawiła rozpuszczone będące podatne na każde zawirowania i szaleństwa tej nocy. Nocy, która miała być świętowaniem ich znajomości.

- Cholera Rose nie mogę w to uwierzyć! Czego się napijemy? – Usiadła zakładając wysoko nogę na nogę. Jej pewność siebie biła w oczy każdego.

- Może drinka zatytułowanego Krwawa Mery? Albo czekaj! – Spojrzała na nią ruszając jednoznacznie brwiami. – Może Seks na Plaży? – Dziewczyny wybuchły niepohamowanym śmiechem.

- Kto wymyśla te nazwy?! Szekspir?

Gdy wysoka kelnerka kierowała się w stronę dziewcząt ich wzrok nie mógł zejść z uniformu. Biustonosz z kolcami, spódniczka ledwo zakrywająca pośladki i przyciasny fartuszek dawały pozór iż znajdują się w klubie Go-Go albo podobnej placówce. Ciała tych kobiet wyglądały bardzo ponętnie i seksowanie. Nie jeden mężczyzna w sali musiał się powstrzymywać by nie wziąć jedną za rękę i nie popchnąć w stronę publicznych toalet by tam ją następnie zerżnąć.

- Poprosimy dwa razy Wilgotną Bryzę! – Krzyknęła Alex nie dopuszczając Rose do głosu, której to się nie spodobało.

- Niech będzie, a mogę poprosić tylko o to by nie dolano do niego alkoholu? – Kelnerka spojrzała na nią spod przymrużonych powiek. Zielonooka potrafiła bawić się na trzeźwo i to bardzo dobrze. Szczególnie iż nie miała ochoty na późniejsze konsekwencje i zawroty głowy.

- Popierdoliło cię? Ile mamy lat! Ponad 18!!!! Przynajmniej dzisiaj… - Ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem przyglądając się badawczo swoim dłoniom.

- Jasne… jest taka możliwość… To wszystko?

- Tak. Dziękujemy. – Odpowiedziała z uśmiechem zielonooka Rose.

- Dlaczego nie namówisz się na coś z wódą? Boisz się? – Alex bawiła cała nastąpiona sytuacja. Przyjaźniły się już gdy były przedszkolakami, a teraz? Teraz stanowczo się od siebie oddaliły. Lex była osobą, która ganiała za chłopcami. Ross doceniała coraz bardziej samotność i przy tym wolność.

- Nie, ale nie czuję potrzeby ochlania się do nieprzytomności. – Wzruszyła ramionami.

- Ale nikt ci tego nie każe robić! Chodzi tu o spróbowanie i poczucia się tym ,,dorosłym” w 100%!

- W 100%?! To może poleć z kimś do kibla i go przeleć! No bo co… dorośli! Jak mówię nie. To nie. – Dziewczyna wstała z krzesełka i ruszyła na parkiet gdzie ludzie przez swoją liczność wyglądali jak małe mrówki. Nie musiała długo czekać by przy jej boku pojawił się mężczyzna. Był ubrany w marynarkę, podarte jeansy i białą, lnianą koszulkę. Jego ciemne włosy i oczy wyróżniały się na tle kolorowych lamp. Oboje zatracali się w tańcu. Tańcu, który coraz bardziej stawał się seksualny i pikantny. Nie wiadomo kiedy gdy kolejny utwór się skończył podczas gdy ich spocone ciała prosiły o więcej.

- Do następnej… - Rzuciła przez ramie odchodząc nie zwracając większej uwagi na mężczyznę. Wyglądał młodo. Kolor włosów i oczu w tamtejszych barwach wydawał się ciemny. Zresztą… nie widziała powody by zapytać się go nawet o imię.

- Bu! – Krzyknęła w stronę swojej koleżanki, która piła drinka w towarzystwie chłopaka. Najprawdopodobniej miał tyle samo lat.

- O rany. Nie strasz mnie wariatko. Wytańczyłaś się? Poznaj kogoś. To jest David. David to jest moja siostra. Przyjechałyśmy z Chicago i wiesz… - Blond włosa patrzyła na nią pytająco. Chicago? Siostra? Co do cholery?!

- Cześć…. – Machnął w jej stronę lewą dłonią uśmiechając się skromnie, gdy nagle dziewczyna zauważyła na swoim stoliku kartkę. Odwróciła się raptownie patrząc kto ją tu pozostawił. Zobaczyła tego samego faceta. Faceta, który tańczył z nią dziko. Wzięła w swoje smukłe palce kawałek papieru i odwróciła na druga stronę…. Wizytówka…

Mark & Jonathan Jacobson Enterprises Holding Inc. New York – Avenue 11

Tel. 1-504-355-021 e-mail. marck&jonathanjacsobson@gmail.com

W jej głowie pojawiły się sprzeczności. Wizytówka? Poważnie? Podeszła wolnym krokiem do kelnerki, która stała na wprost ich stolika i obserwowała wszystko i wszystkich czekając na zamówienia.

- Przepraszam… czy może Pani…. – Zastanawiała się co powiedzieć. Wzięła głęboki haust powietrza i kontynuowała. – Przepraszam ma Pani może długopis? – Kiedy kobieta skinęła głową i podała jej poproszoną rzecz dziewczyna szybko napisała na odwrocie prostokąta:

,, Nie rozumiem kontekstu wręczenia mi tego. To był tylko taniec, nic więcej…”

- Jeszcze jedno… - Spojrzała ponownie na kelnerkę. – Widziała może Pani kto ją pozostawił na stoliku?

- Tak. To był mężczyzna siedzący przy tamtym stoliku. – Wskazała palcem na miejsce w rogu sali gdzie kłębiło się od tańczących kobiet na róże w skąpym stroju. Na krzesełkach siedziało 5 osób. Mimo iż dzieląca odległość była duża zdołała ujrzeć iż kieliszki wódki, shootów kłębiły się dookoła nich.

- Może to Pani jemu wręczyć? Będę wdzięczna…

- Nie ma sprawy….

#Teraźniejszość#

- Mark and Jonathan Jacobson. – Wyszeptała przez łzy. – To nie możliwe…. – Potrząsnęła głową.

- Posłuchaj kochanie dam ci propozycję. Nic mu nie powiem, ale pod jednym warunkiem. Będziesz ze mną współpracowała pod każdym jednym względem życia. Inaczej… nie muszę chyba mówić co się stanie? John nie za bardzo będzie pocieszony gdy mu powiem, że jego mała śliczna blondyneczka rozłożyła przede mną nogi błagając o jeszcze hmm? To jak?

----------

Obiecałam dzisiaj kolejną część i jest. Trochę nudna, ale trzeba się spodziewać, żeby rozdział był ciekawy musi być z oczywistym przeniknięciem do tematu. Przepraszam za wszelkie błędy. Niektóre są bezmyślne a inne z własnej głupoty. Teraz dopiero zaczyna się zabawa z waszą wyobraźnią. Dziękuję za wszelkie komentarze. Jesteście moją motywacją. Przypominam nowe części pojawią się 10 sierpnia ze względu na mój wyjazd. Po tym będzie systematyczne dodawanie działów.

P.S Postaram się z całych sił by nikt z Was nie był zawiedziony. Napaleńcy, romantycy, pragnący zemsty, pragnący podstępy.

Potrzebowałam nie tak dawno czasu by się rozkręcić. Teraz już go nie chcę, bo to teraz będzie się działo.

Pozdrawiam kochani :) Dziękuję….




sobota, 18 lipca 2015

8# Sprzedana przez prześladowcę opętanego miłością

Rose siedziała z podkurczonymi nogami kołysząc się na boki. Spojrzała na drewniany stoliczek, na którym stała duża szklanka z kwiatami i ogromny talerz z serwisu obiadowego. Skrzywiła się na widok chudego mięsa z ziemniakami w sosie chrzanowym. Głód mimo wszystko o sobie przypominał. Sięgnęła po talerz i widelec leżący centymetr dalej. Włożyła do ust pierwszy kęs, który okazał się nie taki zły jak przypuszczała. Gdy skończyła odstawiła puste naczynie na bok i sięgnęła po kartkę wciśniętą między róże.

,,Wracaj do zdrowia. Nie należę do cierpliwych ludzi.
X ‘’                                                                                                              

- O cholera. – Powiedziała na głos do samej siebie.

To było oczywiste, że kwiaty są od Johna. Wyrwała natychmiastowo i lekkomyślnie wszystkie kabelki włącznie z wenflonem. Była niesamowicie zdenerwowana. Jej emocje były roztrzaskane. Cały czas miała nadzieję, że wszystko skończy się pięknie, ale zdawała sobie sprawę z tego, że to tylko jej marzenie. Ignorując uczucie omdlenia i uczucie roznoszącego się chytrze bólu po ciele powstała. 

Był wieczór. 
Personelu na oddziale było znacznie mniej co w rzeczywistości ułatwiało próbę ucieczki bez zawiadamiania lekarza i co najgorsze… jego. Dziewczyna była przekonana, że maczał w tym palce. W końcu w normalnym przypadku zwolnienie się ze szpitala na własną rękę to dobre rozwiązanie. A tak? Cokolwiek chcesz zrobić musisz zastanowić się czy ta jedna osoba, która zniszczyła ci życie ma związek z daną rzeczą, sprawą. Skoro wie gdzie leży… wie kiedy wyjdzie.

Dziewczyna wyskoczyła ze swojej sali jak burza omijając portiernię, w której spała jak kamień 50 letnia kobieta. Jej kroki stały się pewniejsze gdy złapała za klamkę drzwi głównych. Zimny wiatr owiał jej twarz. Zaczerpnęła kolejny haust powietrza z ogromnym uśmiechem na twarzy. Zaczęła wolnym krokiem kierować się w stronę gdzie widniały kolorowe lampy uliczne. Ciężar który czuła automatycznie spadł z jej serca. Do czasu.

- Może się zaprzyjaźnimy koleżanko? – Spytał podjeżdżając bliżej krawężnika bardzo młody mężczyzna w sportowym, żółtym Lexusie.

- Może lepiej nie? – Oddaliła się parę kroków od drogi mierząc go złowieszczym wzrokiem. Wyglądał na co najmniej 30 lat, a jego czarne oczy lśniły w świetle lamp.

- Dlaczego? Przecież chyba nie myślisz, że chcę zrobić ci krzywdę! – Zaśmiał się szyderczo.

- Możesz po prostu spieprzać? – Rzuciła głośniej i bardziej zdecydowanie. Przyśpieszyła kroku zostawiając tym samym niezadowolonego z siebie kolesia w samochodzie.

Przez parę minut atmosfera jaka panowała była zadziwiająco… dziwna. Cicha. Samochody na ulicy zmniejszały swą dużą liczbę. Niespodziewanie poczuła silne uderzenie w głowę, które natychmiastowo zabrało jej trzeźwość i przytomność.

***

Wysoki brunet z liczną ilością tatuaży muskał jej delikatną skórę, które było pokaleczone i poranione. Leżąca na łóżku była bardzo bezbronną i bardzo niewinną niewiastą. Sięgając po nożyczki rozciął jej biały, zwyczajny t-shirt odsłaniając przy tym seksowny oraz zapraszający brzuszek. Przybliżył swe zwilżone usta od śliny i zaczął krążyć językiem powolne ósemki. Dziewczyna otwierała swe oczy przyglądając badawczo mężczyźnie. Jej ruchy były obezwładnione gdyż nadgarstki miała przywiązane do ramy łóżka tak samo zresztą jak jej chudziutkie kostki. Usta miała zaklejone szarą taśmą klejącą. Mężczyzna wpajał się w jej skórę coraz pewniej, mocniej nie zważając na wyrywanie się jego ofiary. Była taka piękna. Zielone oczy zalewały się powoli łzami, gdy jego ręce pobiegły prosto do beżowego biustonosza opinającego kusząco jej biust, który błagał wręcz o pieszczoty. Przeciął jego ramiączka, a następnie uwolnił jej obje jędrne i okrągłe piersi na wolność. Z ust Rose wydobywały się cichutkie jęki przeplecione ze szlochem. Jego lewa dłoń zaczęła wędrówkę po jej kobiecym atucie, a mokry i zaangażowany język zataczał szybkie kółeczka wokół sutka jednej piersi, gdy zaraz tą drugą ugniatał w miarowym tempie. Pocałunkami schodził coraz niżej ignorując protestowanie i głośniejszy płacz nastolatki, która biła się z odczuwalnym bólem żeber oraz niemocą. Jego sprawne dłonie szybkim ruchem odwiązały supełek na spodniach zaczynając je ekspresowo zsuwać do oporu ukazując błękitne koronkowe majteczki. Wykonując ten ruch dziewczyna wpadła w histerię. Próbowała wyrwać dłonie ze sznura wykonanego z włókna naturalnego. Przyczyniło się to jedynie do porządnych otarć. Wspierając się na swych silnych dłoniach uniósł swe potężne ciało spoglądając ze wzajemnością twarzą w twarz. Uśmiechnął się obserwując bacznie jej zachowanie. Zerwał z całej siły kawałek taśmy i zwrócił do niej.

- Chcesz mi coś powiedzieć, słoneczko? – Rose Clark spojrzała mu głęboko w oczy i splunęła prosto w jego usatysfakcjonowaną minkę powodując wybuch wściekłości. Uderzył ją w policzek.

- Przestań! – Krzyknęła przez łzy. Na jej ustach znów wylądował kawał elastycznego i lepkiego paseczka.

Swoją walkę z jej oporem ponownie podejmował tym razem zrywając z niej bieliznę. Zdeformowane słowo coś na kształt „proszę” wypełniło cały pokój. Bała się, a to właśnie go podniecało. Uniósł jej kolana tworząc między nimi dużą przerwę. Brunet zaczął rozpinać swoją czarną koszulę odsłaniając swój tors wypełniony milimetr przy milimetrze czarno-białą dziarą przypominającą wielkie stare drzewo z grubymi i samotnymi gałęziami. Sięgnął po fioletowe pudełeczko wyciągając z niego prezerwatywę następnie dynamicznie pozbył się spranych jeansów i bokserek kryjących jego sporą erekcje. Z ogromnym skupieniem założył ją na swoją męskość. Sekundę potem jego dzika penetracja jej wnętrza odbywała się dla niej boleśnie zważywszy na to iż był to ten pierwszy raz. Kolejne pchnięcia były jednak bardziej przyjemniejsze. Mimo niechęci i obrzydzenia jakie do niego czuła z niewyjaśnionego powodu towarzyszyła jej szczypta podniecenia, która bardzo mocno i skrycie walczyła o orgazm. Rose zakazywała sobie tego. Niestety jedyne co mogła w takiej sytuacji to oddać się pokusie. Palce ciemnookiego ściskały jej wąską talię nabijając ją jeszcze bardziej na siebie. Ich ciche pomruki zaczęły zapełniać przestrzeń znajdującą się wokół nich. Erotyczna mgła spowodowana ich gorącym oddechem stawała się coraz bardziej gęstsza. Ich ciała zaczęły wreszcie ze sobą współpracować poruszając się w jednakowym tempie. Jego usta znów pojawiły się na jej piersiach lekko je podgryzając zębami. Ostatnie pchnięcia okazały się silniejsze i dużo bardziej mocniejsze dopełniając wszystko intensywnym szczytowaniem. Z ogromną ulgą jaką poczuł, wyszedł z niej przecinając tylko linki wokół kostki.

- No to teraz trochę porozmawiamy. – Rzucił oschle wiedząc, że do najmilszych rozmów ona nie będzie należeć.

-----------
 Historia powstawania rozdziału:

13x złapań za głowę i mówienia: ,, Przecież to jest do dupy, nie umiem czegoś takiego napisać”
11x walenia głową o klawiaturę
4x niewytłumaczalne wybuchnięcia niepohamowanym śmiechem(?)
2x wypowiedziane słowo na k. z bezsilności autorki
1x mówienia: ,,To się na da”.
 ------------

W poprzednim dziale były same dialogi. W tym postanowił dodać głównie opisy zważywszy na to iż pora dialogów nie miała szans wystąpić. Za wszelkie błędy przepraszam. Jestem tylko człowiekiem. Dziękuję, że ze mną jesteście mimo wszystko!  :)  Proszę nie marudzić, że niektóre sceny były za długie :D Obrażę się xd Tak musi być i tyle :)

środa, 15 lipca 2015

7# Sprzedana przez prześladowcę opętanego miłością

Słoneczne promienie przebijały się przez okno. Niebo było jaskrawo niebieskie. Fale morza podmywały subtelnie piasek, który stawał się taki mokry… wilgotny. Mewy oferowały swą najpiękniejszą ofertę ballad zniesionych swym czystym głosem… a szum wody dodawał marzycielskiego charakteru atmosferze…

Nagle wszystkie dźwięki i doznania rozpłynęły się w mgnieniu oka, a na ich miejsce wkroczyły krzyki i wrzaski panujące w szpitalnych warunkach. Głosy lekarzy, pielęgniarek, ludzi wstrząśniętych widokiem tak strasznie wyglądającej młodziutkiej dziewczyny przypominały niczym odgłosy na jarmarku. Rose opuszczała swój przyjemny sen otwierając ledwo oczy. Była cała we krwi. Dłonie, włosy, głowa, szyja... całe ciało. Nie mogła nawet ruszyć palcem u lewej dłoni. Po jej policzkach popłynęły stróżki łez, które nie mogła zatrzymać.

- Obudziła się! Mamy ją! - Krzyknął jeden ratownik medyczny patrzący na nią ze współczuciem i radością, że nic jej nie jest. Przeżyła. Przez zapłakane oczy dostrzegła, że ma piękne grafitowe oczy i czarne jak węgiel gęste włosy.

- Co ty mówisz David!? - Odpowiedział pytająco drugi. - Cud! Tego inaczej nie da się wytłumaczyć!

Nosze wreszcie dotarły do wolnego łóżka, na które ją przeniesiono używając niewielkiej siły. Była bardzo wychudzona i blada. Co najgorsze - połamana. Gdy poczuła jakże miękką i cieplutką pierzynę, zapadła ponownie w długi sen. Tym razem sen spokojny. Tu go nie było. Tu on nie istniał. W tym czasie lekarz prowadzący jej kartotekę zlecił szereg badań i leków, które pielęgniarki mają nowej pacjentce podawać.

Ten dzień był dniem bardzo drażliwym dla Jonathana. Chodził po całym domu zdenerwowany dzwoniąc co pięć sekund do swych ludzi.

- A co mnie to kurwa obchodzi?! Dobrze suce, że jest w szpitalu. Chciałem być miły! Ona nie! Dostała to na co zasłużyła już pierwszego dnia. Niech podziękuję swojemu sarkastycznemu wygadaniu i wiecznej nieśpiącej bystrości. Po chuj ty mi w ogóle zwracasz dupę tymi nowelami? Masz mi przeszukać wszystkie szpitale w tym mieście. Inaczej to ty w którymś z nich wylądujesz na intensywnej terapii. Rozumiemy się? - Rzucił komórką z całej siły o ścianę. Telefon pokruszył się na najdrobniejsze elementy, po których chodził Jo.

- Usiądź do cholery. Nic nie zrobisz. Błagaj teraz Boga, aby nikt nie widział sprawcy wypadku. - Powiedział spokojnym tonem głosu jego ,,przyjaciel" Thomas. Na jego kolanach siedziała rudowłosa prostytutka, która co chwile dotykała go od góry do dołu tipsem ocierając sie przy tym swymi prawie nagimi pośladkami. - Szkoda by było gdybyś trafił do paki. - Zaśmiał się szyderczo.

- O co ci chodzi? Nikt nie widział to po pierwsze. A na dodatek auto jest zarezerwowane na takie małe... hmm ,,wzruszająco smutne sytuacje". - Zrobił cudzysłów w powietrzu żywo gestykulując.

- Bo to kurwa ja dostane pierdolony ochrzan od szefa! Nie potrafisz krótko trzymać tej ździry?! No pytam się!

- Co miałem zrobić? Chciał ją żywą. Piękną. Miałem ją mu przynieść posiniaczoną i poranioną?!

- No nie! Lepiej mu ją przynieść połamaną! Brawo mistrzu! Gratuluje toku myślenia!

- Nie miałem wyboru. Poleciałaby na policje. Przypominam ty także byś dostał po 4 literach. Tak czy siak.

- Jest jeden problem, synu. Ja mam o połowę więcej lat niż ty, wiem co robić w takich sytuacjach, jestem doświadczony w tym co robię. I jeszcze jedno! Ja jak coś robię to zawsze myślę! I zawsze mam alibi Sherlocku! - Poderwał się z miejsca blond włosy mężczyzna zrzucając tymczasem ze swych nóg łaszącą się do niego kobietę. - Sądzę, że twój pobyt sie tutaj przedłużył. Jeżeli nie chcesz abym powiedział szefowi... spoko. Dajesz mi te ździrę na tydzień. Później się zobaczy. - John próbował przekalkulować słowa wypowiedziane przez ich autora. Był pewny, że się przesłyszał. Nie chciał mu jej dać. Była jego mimo wszystko.

- Chyba żartujesz! - Skomentował to ostrożnie patrząc mu prosto w oczy. Próbował opanować swoją agresję i chęć skręcania Thomasowi karku.

- Naturalnie, że nie. To taka mała transakcja. No co? Nie podzielisz się?

- Ile za nią mi dasz? - Wypowiedział pytanie mrugając z niedowierzania.

- Ja? Mam ci jeszcze płacić? To jest jakaś ukryta kamera? Chcę ją za darmo. - Oznajmił z łobuzerskim uśmiechem. - Skoro nie.... - Wskazał ręką w stronę drzwi zewnętrznych.

- Czekaj.... zgoda. Daj mi tylko czas gdy wyzdrowieje. Chcę z nią jeszcze pobyć.

- Tik... tak.... - Pukał opuszkiem palca w złoty zegarek w rytm przesuwającego się sekundnika.

- No kurwa proszę.

- Nie.

- Tak... zbawi cię chociaż tydzień? Jak mówię, że będziesz ja miał to znaczy, że będziesz ją miał. Jeszcze klęczącą przed twoimi nogami. Zgoda?

- Niech stracę. Zgoda. - Mężczyźni uścisnęli sobie oboje dłonie na wyraz zrozumienia zasad ustnej umowy. Umowy niesamowicie trudnej i obiecującej.

Pod wieczór Rose obudziła pielęgniarka wstrzykująca błękitną substancje w wenflon.

- Dzień dobry. - Powiedziała starsza pielęgniarka obdarzając dziewczynę ogromnym uśmiechem.

- Dzień dobry. Która godzina? - Wybełkotała z trudem poruszając ustami.

- Około 19;32. Dostała Pani piękne czerwone róże. - Skończyła wstrzykiwać lek zabierając ze sobą tackę z fiolkami płynnych cieczy.

- Jak to róże?! Od kogo?! - Podniosła się gwałtownie z łóżka ignorując ogromny ból połamanych żeber i równie ogromnych zawrotów głowy.

- Nie mam pojęcia złotko, ale ten ktoś musi bardzo mocno cię kochać.

Kochać... tylko, że akurat osoba o której myśli... nie potrafi kochać.

- Proszę Pani mam prośbę, czy mogę porozmawiać z moim lekarzem? To pilne.

- A w jakiej sprawie? Ja mogę wszystko przekazać. - Złapała ją za rękę darząc matczyną opieką.

- Dziękuję, ale to... prywatna... intymna rzecz. - Naciskała próbując znaleźć odpowiednio przekonywujący przymiotnik.

- Rozumiem. Oczywiście, że zawołam. Chwilkę... - Wyszła z sali zostawiając uchylone drzwi do jej boxu, w którym była na jej szczęście całkowicie sama. Mając możliwość głośno rozmyślając co robić dalej.

- Witam. Doktor Jack Brown. Jak się czujemy? - Do pomieszczenia wszedł niskiego wzrostu lekarz dziewczyny. Był sympatyczny. Wyglądał na około 50-tkę i był sporo przy kości, która pasowała mu do typowej amerykańskiej urody.

- Dzień dobry, tragicznie... mam do Pana prośbę. - Zaczęła niepewnie.

- Słucham.

- Czy jest możliwość przetransportowania mnie do szpitala... w Nowym Yorku? Ja tam mieszkam, mam rodzinę. Czeka ona na mnie. Błagam. Chodzi za mną pewny mężczyzna, który... on mnie... on mnie prześladuje jak jakiś stalker! Błagam o pomoc. Poinformowanie policji, kogokolwiek. - Kolejno wypowiadane sylaby zdań znacznie go bawiły.

- Niezły żart. Ah te nastolatki. Aż tak uderzyłaś głową w maskę samochodu? Jak się lepiej poczujesz podasz mi swoje dane do twej karty szpitalnej. Zrobimy ci zresztą jutro z tomografię komputerową, rezonans i prześwietlenie... - Odpowiedział opuszczając sale i nawet nie spoglądając w oczy młodej pacjentce, która była w szoku. Rozumiała, że osoba która ma 17 lat w Ameryce może samodzielnie sprawować decyzję i odpowiedzialność. Mimo wszystko urodziny miała dopiero za 2 tygodnie. Do tego czasu obowiązuje mimo wszystko powiadomienie dorosłych. Dlaczego on tak dziwnie zareagował?

Drzwi się zatrzasnęły, a ona wpadła w głęboki szloch płacząc na cały głos. Straciła ostatnią nadzieję czując, że jest zdana sama na siebie.

---------

Udało się to dzisiaj wstawić! High Five! Mam nadzieję, że się podoba! Dziękuję Wam misiaki za każdy komentarz! Sprawiacie, że ta mała 16 latka chce krzyczeć ze szczęścia! Dziękuję <3 Przepraszam też za wiele przekleństw, ale to jest jak najbardziej potrzebne i to jakbym zmieniła – cały rozdział byłby taki… mało przejmujący. Przesyłam całusy :*

wtorek, 14 lipca 2015

6# Sprzedana przez prześladowcę opętanego miłością

Jego dłoń dotykała spokojnie jej aksamitnych pleców. Nagle przytrzymał ją w żelaznym uścisku tak, że nie mogła się poruszyć. Wyrwał z duża siłą jej rękę osłaniającą piersi i wstrzyknął błękitną substancje, która zaczęła automatycznie działać. Rose czuła jak obraz rozmazuje się jej przed oczami. Czuła tylko i wyłącznie delikatne pocałunki mężczyzny, który w dalszym ciągu trzymał ją za rękę z wbitą strzykawką. Zasłabła. Jej nieobecność na tym świecie trwała 10 godzin. Akurat gdy się obudziła była godzina po 7.47 lecz otoczenie, w którym wcześniej była kompletnie nie przypominało otoczenia, które sięgało jej pola widzenia. Zdziwiła się gdy ujrzała na sobie jeansowe spodnie, conversy i szarą bluzę.

- Gdzie jesteśmy? – Wypowiedziała bardzo powolnie to pytanie, dopiero teraz orientując się, że siedzi w czarnym SUV’ie 6.

- Raczej gdzie jedziemy. Miło się spało? – Zapytał trzymając jedną dłonią kierownice i spoglądając ukradkiem prosto w jej zielone oczy.

- Nigdy ci tego nie wybaczę. Gdzie jedziemy? – Oparła się plecami bardziej w stronę drzwiczek auta by nic nie mógł zauważyć i z dużą siłą próbowała je otworzyć. Nie obchodziło ją to, że nie znała tego miejsca. Było dużo ludzi i aut, a fakt że w chwili wyskoczenia z pojazdu mógł ją jakiś samochód potrącić kompletnie nie istniała. Nie myślała racjonalnie. Nie wiedziała czy było to spowodowane lekiem podanym dożylnie, szokiem, a może już paniką i powagą która dotarła do niej, że coś jest nie tak.

- Kanada wita.

- Co do ku?! – Zachłysnęła się swoimi własnymi myślami. Kanada? No lepiej być nie może. – Dlaczego tutaj przyjechaliśmy?!

- Policja coś węszy, a po drugie mówiłem ci, że odwiedzą nas moi znajomi. Mam tu też drugi dom o którym im mówiłem gdy zapytali się o miejsce spotkania. Nie dramatyzuj.

- Żartujesz…

- Nie, ani trochę. – Położył jej dłoń na kolanie śmiejąc się radośnie. – Wyglądam na osobę, która żartuje? Ja jestem poważnym biznesmenem. – Po tych słowach Rose spojrzała na niego tak jakby się przesłyszała.

- Do biznesmena trochę ci brakuje, ale skoro nim się czujesz…. – Dodała obojętnie. Myślała co robić. Zaczęła karcić się za to, że była tak spokojna w willi i nie wiała, a spokojnie badała sytuacje.

- Kurwa! – Z jej myśli wyrwało się wulgarne słowo, które nie planowała powiedzieć na głos.

- Nie kombinuj nic. – Powiedział ostrożnie.

- John do cholery, błagam! Myślałam, że to porwanie nie jest aż tak na poważnie! Nosz kur…. Proszę. Dogadamy się. Chcesz pieniędzy? Okej… ile? Setki? Tysiące? Miliony?! Błagam John przecież nic ci nie zrobiłam. Nic. Jaja sobie ze mnie robisz, tak? Mam rację? Udało się, a teraz proszę…. Wypuść mnie. Ja.. ja nie chcę! – Złożyła ręce jak do modlitwy. Łzy po policzkach spływały jej w ekstremalnym tempie. To nie tak miało być! Co z albumem, co z szukaniem wyjścia, co z planem?! No co?!

- Kochanie nasza zabawa dopiero się zaczyna. Wiesz ile chętnych będzie na ciebie? Pieniądze? Oh no nieee. Od ciebie nie chcę nic. Żadnego zasmarkanego grosza. A co do tego porwania… to nie porwanie. To zwykły, podkreślam słowo powtarzam, biznes!

- John błagam… biznes na kobiecie? Co ty kurwa pierdolisz?! Na nic niewinnej osobie? Kim ty w takim razie jesteś?! Zlecił cie ktoś? A może masz taki debilny zwyczaj niszczenia ludzi?! – Krzyczała. Była roztrzęsiona. Wszystko przepadło. Spotkanie znajomych?           < Czy on chce abym była dziwką przez ten czas? > - myślała w tym samym czasie gdy zapadła chwila ciszy.

- Rose Clark… radzę się zamknąć. – SUV 6 stanął na czerwonym świetle. Dziewczyna szybko rozmyślała co robić, ale jedyne co jej przyszło do głowy to skończyć wreszcie z tą delikatnością i stoickim spokojem. Musi wiać. To oczywiste.

W pewnej chwili zadzwonił telefon Jonathana, który przekierował połączenie na przenośną słuchawkę, którą miał w uchu.

- Jo. Słucham? – Po kilku sekundach ciszy i malowanego na jego twarzy zdenerwowania zaczął przeprowadzać ostrą konwersacje. – Jak to w Niemczech?! Czy wy jesteście jacyś niedorozwinięci do cholery?! Nie obchodzi mnie to. Jestem teraz w Kanadzie z naszą kochaną zdobyczą. Jasne. Informuj mnie na bieżąco. Przekaż tylko Welchowi, że papiery zostały już…. Tak, tak. O to mi chodzi przecież. Masz coś z mózgiem Ro? W takim razie żegnam.

Rosie próbowała zapamiętać każdy szczegół rozmowy. Miała cichą nadzieję, że nie chcą jej zabić, ale po chwili jej podświadomość puknęła się w głowę i nakazała wiać, bo właśnie tylko o to im może chodzić.

- Jesteś mordercą… - Wyszeptała patrząc się przez siebie jakby całe życie przeleciało jej w ułamku sekundy.

- Nie nazwałbym tego tak brutalnie.

- Może dlatego, że to twoja dupa zyskuje tylko pochwały? – Unikała jego spojrzenia.

- I co z tego? – Zaśmiał się i dodał większego gazu gdy wkroczyli na autostradę.

- Dużo… Masz świadomość, że moja rodzina mnie szuka? Policja, patrole… nie uda się to wam. – Kontynuowała.

- Każda tak mówi. Pocieszaj się słonko. Może chociaż będziesz bardziej śmiała dla mnie.

Dziewczyna powtarzała sobie w głowie, że da rade. Ucieknie…

- Ale ja jestem inna. – Oznajmiła z większą pewnością niż myślała.

- Zobaczymy….

Przez resztę drogi oboje się do siebie nie odzywali. Droga po ich ostatniej rozmowie trwała z jeszcze 15 minut. Trasa była bardzo prosta zaraz po wyjechaniu z zakorkowanej autostrady. Miejsce w którym się zatrzymali było najpiękniejsze jakie kiedykolwiek nastolatka była w stanie objąć zapłakanymi oczami.

- Podoba się? – Zapytał obejmując ją ramieniem na co ona czekała na odpowiedni moment.

- Bardzo. – Uśmiechnęła się do niego udając życzliwą i zadowoloną.

- To dobrze. Trochę tu zostaniesz. Poczekaj chwilę. Pomożesz mi z tymi walizkami. – Wziął kluczyk i podszedł eleganckim krokiem do bagażnika. Kątem oka obserwowała okolice. Domy jednorodzinne obok siebie. Park… ulica. To był jej moment i jej czas. Czekała aż pochyli się do bagażnika i skoncentruje na czymś innym. Gdy to zrobił ruszyła niczym petarda. Biegła przed siebie z całych sił. Słyszała tylko głośne uderzenie klapy auta i bieg mężczyzny po żwirze tuż za nią.

< Byle do ulicy! Tam jest dużo ludzi! > - Powtarzała to sobie jak mantrę. Gdy udało jej się dotrzeć do chodnika ulicznego na którym szło sporo ludzi postanowiła przejść przez jezdnię na drugą stronę. Niestety obróciła się na chwilę by zobaczyć czy John jest gdzieś w pobliżu. Jego nie było, ale pędzące auto, które potrąciło ją z całej siły było. Dziewczyna sturlała się po masce samochodu. Ostatnie co dane jej było usłyszeć to wołanie pewnej kobiety o pomoc.

-------

Kochaaaaniiiii!!!! Jak widać wszystko idzie po mojej myśli. Mam świadomość, że wątek jazdy samochodowej ciągnął się jak flaki z olejem, ale tak musiało być. Mnie się rozdział podoba :D Nie wiem jak Wam. Opiszcie swoje odczucia w komentarzach. (Przepraszam za błędy) Mam plan na kolejne rozdziały i to super! Trzymać misiaki kciuki i ….. czekać na kolejne rozdziały.. chyba. A! Kolejny rozdział już w czwartek wieczorkiem. Jutro nie dam rady, bo mam moje świętowanie imieninowe będzie sporo zamieszania, roboty. A ja potrzebuje ciszę i skupienie by napisać coś co Wam się ma spodobać  Życzcie dużej motywacji, a będzie dobrze ;) Dziękuję, że ze mną jesteście, czytając to ♥

poniedziałek, 13 lipca 2015

5# Sprzedana przez prześladowcę opętanego miłością



- John, Jo… pff… jak każdy tępy kretyn. – Warknęła składając ręce na piersi w geście niezadowolenia.

- W dupie już naszej laleczce się przewraca. Wychodzę. Po ostatnim incydencie z nożami bądź pewna, że je teraz nie znajdziesz. Na blacie jest śniadanie. Zjedz je. – Rzucił przelotnie zakładając swój czarny płaszcz pod którym krył się piękny garnitur.

- Wolę umrzeć.

- Aniele bądź pewna, że akurat o twojej śmierci to ja zdecyduje. – Uśmiechnął się sam do siebie, 
przekręcając ogromny klucz w kłódce i zamku drzwi głównych następnie je zatrzaskując.

Rose automatycznie ruszyła z miejsca. Pobiegła biegiem do swojego pokoju, w którym było maluteńkie okienko. Największy anorektyk nie dał rady by się przez nie przecisnąć. Lecz pozwalało idealnie zobaczyć czy rzeczywiście John odjechał autem by załatwić coś na mieście. Gdy samochód znikał tuż za zakrętem dziewczyna  podbiegła do regału. Nie był on ogromny, ale miał wiele szuflad i szufladek. Otwarłszy  każdą po kolei, mina blondwłosej jedynie się pogarszała.

- Cholera! – Krzyknęła gdy upuściła na swoją stopę 2 książki z dolnej biblioteczki. Już chciała je rzucić w kąt ze złości i bólu jaki odczuwała, ale coś ją zatrzymało.  Jedna z nich nosiła nazwę  ,,ALBUM”. Wzięła go w swe dłonie i usiadła na łóżku. Gdy do niego zajrzała zamarła. Były w nim zdjęcia i jej i jej matki, a także ojca. Jeszcze z czasów gdy jej brata nie było na świecie , a rodzice Rosie kochali się nie widząc nic innego poza sobą. Wszystko przemija. Na każdej jednej stronie widniały rodzinne zdjęcia, które szły chronologicznie.  Znalazły się nawet te z młodości jej rodzicielki.   

Wzdrygnęła się. Nie rozumiała o co w tym wszystkim chodzi. Dodało jej to tylko motywacji by szukać dalej. Schowała album pod łóżko i przez resztę czasu przeszukiwała wszystkie inne książki. Nic innego nie znalazła prócz dziwnych wycinek w zeszycie, które najprawdopodobniej były napisane po łacinie. 

 Nagle do jej uszów dotarł dźwięk otwieranych drzwi. Postanowiła, że nie będzie uciekała. Wpierw musi wykupić jego zaufanie, a tym czasem zapoznać się również z mieszkaniem i jego ewakuacyjnymi wyjściami, które musiała znaleźć. Najlepiej już i teraz…

- Co robisz? – Zapytał podejrzanie Jo opierając się seksownie o framugę drzwi.

- Przeglądam literaturę. W końcu ktoś taki jak ty musi czytać największe gówna świata. – Dodała próbując ukryć swe zdenerwowanie i roztrzaskane emocje.

- Skoro to dla ciebie największe gówna świata, aż strach mi się zapytać co ty czytasz. 50 twarzy Greya? – Wybuchnął niepohamowanym śmiechem.

- Wierz mi lub nie, ale wolałabym zostać ofiarą bezuczuciowego Greya niż twoją lubą.

- Skoro interesuje cię sadyzm w takim razie ja bardzo chętnie!  O byciu mojej lubej? No popatrz…. Nawet nie pomyślałem.  Jestem zdania, że wszystkie kobiety to chodzące błędy. Facet ma kasę to obracają się wokół niego jak śrubokręt wokół gwoździa. Nawet gdy jest zardzewiały, stary, pokryty korozją. Czysta psychologia. – Spoglądał na nią głębokim wzrokiem obserwując każdy ruch.

- Radzę wyjść ze średniowiecznych ksiąg pisanych przez samotnych, bezdomnych brzydali. Nie znoszę traktowania płci pięknej jako przedmioty. Trafnie to ujęłam. Nie sądziłam, że z moich ust wyjdzie to aż tak poetycko.. Z jednej strony to ty mnie porwałeś i próbowałeś zgwałcić czyż to nie posunięcie nic niewartego samca udającego alfę? – Podeszła do niego wolnym krokiem. 

- Pamiętaj tylko, że każdy prawdziwy mężczyzna jak czegoś chce to to ma. Mylisz właśnie to od tego jak ty tam sama to nazwałaś ,,posunięcia nic niewartego samcy alfa”. – Zrobił cudzysłów w powietrzu.

- Założymy się? – Stanęła do niego twarzą w twarz dotykając opuszkiem palców jego kilkudniowego zarostu. Z bliska był jeszcze bardziej przystojniejszy. – Rozkocham cię we mnie w cały tydzień. Nie masz pojęcia ile prawdziwa kobieta ma ukrytego wdzięku który wyłania się w najmniej oczekiwanym momencie John. Pilnuj się, a teraz proszę zostaw mnie w spokoju. Chciałabym pobyć sama w tejże klitce zwanej moim pomieszczeniem. Pa, pa… - Przesłała mu pocałunek w powietrzu i popchnęła na tyle by wyszedł z pokoju. Był zszokowany!  Zabawa się wreszcie rozpoczyna.

Usłyszała  jedynie dźwięk zza drzwi odchodzących kroków i po chwili leżała już na łóżku spoglądając w sufit. Przez pierwsze sekundy śmiała się z tego zadania,  które postawiła sobie przed swym oprawcą. W drugiej jednak chwili…. To może być jedyna szansa zwiania z tego zalesionego ośrodka kolonijnego.   

Ucieczka w stylu amerykańskich filmów: pójdź do doniczki z kwiatami, wykop dziurę w ziemi, znajdź klucz, wyjdź przez drzwi - w tym wypadku na pewno nie ma miejsca.  Wzięła nowiusieńki ręcznik, bieliznę, która znalazła w szufladzie oraz szlafrok kierując się do toalety. Zaczerpnęła długiej i rozmaitej kąpieli. 

Rzeczywiście pamiętał o wszystkim co nie zmienia faktu, że jest nienormalny na umyśle. Cały czas zastanawiała się jak go rozkochać i skąd wzięły się te zdjęcia. Zapytać go? Nie. Będzie zły.  W jej głowie pojawił się kolejny plan. Wychodząc z toalety owinęła się tylko i wyłącznie czerwonym ręczniczkiem. Rose była bardzo piękna. Mokre włosy dodawały jej jeszcze bardziej erotycznego wyglądu. Zeszła na dół będąc pewna, że tam on jest. Nie pomyliła się. Przechodząc obok Jonathana udawała iż zapomniała zielonego kocyka który od rana spoczywał na salonowej sofie. Przeszła obok niego całkiem obojętnie, ale zarazem kobiecym podrygiem ciała. Czuła na sobie spojrzenie czytającego stertę dokumentów błękitnookiego.

- Zapomniałam koca. Nie sądzisz, że jest bardzo zimno? – Zapytała czekając minutę na odpowiedź, która nie nastąpiła prócz gorącego spoglądania wzajemnie w oczy. – Aha… miło że się ze mną zgadzasz. – Podeszła do okna które było otwarte. Przez kraty okienne docierało dużo światła mimo iż była godzina 20. 
 Zamknęła je. 

Kompletnie niespecjalnie i całkowicie niechcący  czerwony materiał spadł błyskawicznie na ziemię odsłaniając jej nagie ciało od tyłu. Zaklęła w duchu. Nie o to jej chodziło. Dziewczyna chciała przykucnąć, ale John, który napierał na nią całą swoją siłą nie pozwalał na jakikolwiek ruch. Jego usta błądziły bardzo delikatnie po jej szyi. Palce mężczyzny ściskały sutek jednej krągłej piersi powodując fale zakłopotania u nastolatki i falę rozkoszy, której zabraniała się samej sobie poddać.

- Coś jeszcze zapomniałaś? – Powiedział bardzo zmysłowym tonem głosu.

- Chyba to wszystko…. – Wydyszała między słowami.

- W takim razie nic tu po tobie. – Oderwał się od niej w ułamku sekundy i jakby nigdy nic wyjął spod papierów kalkulator i skupił się na papierach leżących na stoliczku.

- Dobranoc. – Rzuciła z aprobatą.

- Dobranoc.  Nie śpij tylko w tym. Nie potrzebuje abyś zachorowała. To co powiedziałaś z tym zakładem było powiedziane na żarty? – Zerknął na nią ukradkiem gdy wiązała sobie na supełek dwa równoległe rogi ręcznika na piersi.

- Oczywiście, że nie.

- W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak życzyć powodzenia. – Wyjęła z jego ręki kartki zapisanych rachunków i rzuciła niedbale na podłogę siadając mu na kolanach.

- Nie jest mi potrzebne.

- Jesteś naprawdę głupia . Jak tak krzyczysz, chcesz mnie zadźgać nożem, a teraz gdybyś mogła rżnęłabyś się ze mną do rana. Czyżby jakąś zmiana? A może kompromitująca ździrowatość wyszła ci naprzeciw!  - Duma wyraźnie kazała jej wstać po ostatnim zdaniu. Posłuchała jej.  Chciała powstać, lecz on złapał ją w udach nie pozwalając na to posunięcie. – Przepraszam,  że uraziłem twoje niemałe ego. Mam  29 lat i nigdy nie byłem zakochany. Myślisz, że ty coś zmienisz? Porwałem ciebie tutaj dla biznesu. Nie dla osobistej rozrywki. Fakt faktem miałem i mam ochotę cię przelecieć, ale na moich zasadach bez zbędnej miłości i amorów. Tylko nie porównuj mnie do Greya, bo się obrażę.  Za dwa dni przychodzą moi przyjaciele. Chcę abyś się z nimi zabawiła i pokazała jak najlepiej na co cię stać. Poszukasz w swojej szafie najkrótszą kieckę i będzie elegancko. – Krążył kółeczka na ramieniu swojego pięknego ,,towaru”.

- Wybij to sobie z tego łba! Jeżeli sądzisz, że będę przed nimi udawała jak mi dobrze i jak mi fajnie to wiesz co? Spierdalaj…. – Rzuciła się w ucieczkę do swoich 4 ścian trzaskając głośno drzwiami i przykrywając się do samej brody kołdrą na łóżku. Po 5 minutach czuła jak materac ugina się pod wpływem czyjegoś ciężaru, a następnie jak tego kogoś dłoń schodzi coraz niżej.

--------------------

Kochani! Bardzo przepraszam za długie oczekiwanie. Nie mogłam, nie miałam miejsca, nie miałam jak. Teraz jestem już w domu i pisze dla Was specjalnie ten rozdział. Mam nadzieję, że jeszcze chcecie to czytać. Hm.. nie pozostaje mi, więc nic innego jak życzyć z całego serduszka udanych i pięknych wakacji, a także przesłać raz jeszcze ogromnych przeprosin!

poniedziałek, 6 lipca 2015

( KOLEJNE ROZDZIAŁY)

Kochani proszę wybaczyć mą długą nieobecność. Jest ona wręcz konieczna dla mnie. Dodatkowo nie ma mnie na obrębie Europy przez co pisanie rozdziałów jest ciężkie nie posiadając komputera ( jestem w kafejce internetowej i strasznie dużo trzeba za to płacić). Wcześniej nie mogłam pisać gdyż miałam dużo problemów ze zmianą szkoły związaną z nowym liceum od września. Śmierć babci dodatkowo weszła w całość. Proszę o wybaczenie.
Nowa część pojawi się 14.07 w moje imieniny! Czekajcie i uzbrójcie się w cierpliwość :) 
Całuję, ChabrowyAtrament

czwartek, 18 czerwca 2015

4# Sprzedana przez prześladowcę opętanego miłością

Rose wzięła swoje drobne nogi i schowała pod brodę. Bolał ją każdy kawałek ciała. Poczuła się jak najprawdziwszy śmieć. Chciała dać upust swoim słonym łzom, ale nie potrafiła nawet płakać.

 John w tym samym czasie siedział na swoim łóżku próbując zebrać wszystkie rozlane myśli. Wewnętrznie – obwiniał za to wszystko swego ojca. Gdy był mały, dzień nie mógł skończyć się bez rodzinnej awantury. Jego matka była przez niego bestialsko katowana. Przyrzekł i jej i sobie, że jak dorośnie zabierze ją z domu i da jej wszystko czego będzie chciała. Niestety nieprzewidziany wypadek, który według niektórych był samobójstwem pokomplikował wszystkie plany małego chłopczyka.

John Smith postanowił zejść na dół i podejrzeć co robi jego słodka Rose. Zbladł kiedy ujrzał jej posiniaczone ciało. Dzikość jaka go opętała w tamtej sytuacji była wręcz nie do opanowana. Podszedł do niej powoli i bezszelestnie. Zaraz potem z ogromną delikatnością uniósł ją w powietrze i zaniósł do salonu na ogromną sofę. Następnie okrył dziewczynę niebieskim kocem.

Po paru minutach intensywnego obserwowania jej jak śpi odszedł, idąc w stronę toalety by zaczerpnąć bardzo zimny i orzeźwiający prysznic. Wyrzuty jakie krążyły po jego głowie nie oszczędzały nawet na chwile jego psychiki. Miał tego dość. Uderzył z całej siły w kafle łazienkowe. Nie raz zdarzyły się sytuacje polegające na poszarpaniu przez niego kobiety. Dlatego nie rozumiał dlaczego tak bardzo było mu jej żal.

Kiedy wyszedł już z toalety, dzwonek telefonu stacjonarnego zagrał wesołą melodię sygnalizującą połączenie. Podniósł słuchawkę i z ciężkim bólem serca próbował wydusić z siebie słowo.

- Słucham?

- Nie mów słucham, bo cię…. – Zaśmiał się męski głos. Po drugiej stronie telefonu był nikt innych jak Christian Qeenst. Był to najgroźniejszy facet z jakim porywacz Rose Blue miał do czynienia. Można by powiedzieć, że był szefem wszystkich szefów. Nie ważne kto i na jakim stanowisku. Każdy się go bał i musiał spełniać jego wymagania. Za wykonane takich poleceń jak: zabójstwo, morderstwo, gwałt, porwanie, kradzież, przemycenie działek narkotyków dostawało się mnóstwo kasy. W końcu nic dziwnego, że sam woził się niczym innym jak Lamborghini Aventador, a jego bliscy ludzie Lexusem LFA. – Jo, jak się sprawuje ta twoja nowa suka? – Był zaskoczony tym co mówi Christian. Jedyna osoba, która o tym wiedziała był David, ale on obiecał że nic nikomu nie powie. Chciał by była ona tylko jego.

- Widzę, że plotki szybko się rozchodzą… - Wycedził przez zęby.

- Taka branża. To co, pożyczysz swojemu przyjacielowi tę laseczkę? – John potrząsnął głową jakby się przesłyszał. Nie wiedział co robić, lecz przecież ona była mu całkowicie obojętna.

- Kiedy tylko zechcesz, niestety w najbliższym czasie jest niedysponowana.

- Oooo a to ci dopiero nowość. Dlaczego?

- Zaczęła się za bardzo stawiać i….

- Wpierdoliłeś jej!? – Krzyknął do słuchawki. Na te słowo aż się wzdrygnął.

- Znaczy….

- No i o to chodzi! Ktoś wreszcie musi pokazać babie kto tu rządzi. Nic tylko pierdolić o tych zakupach i zrzędzić że coś się nie podoba. Dobra Jo muszę kończyć. Mam nadzieję, że niedługo ujrzę ciebie z tą laską. Żegnam i do zobaczenia. – Po tych słowach nastąpiły trzy charakterystyczne sygnały zakończenia rozmowy.

***

Rankiem Jonathan zastał Rose siedzącą na sofie, która patrzyła przed siebie kołysząc swą głową jak nienormalna.

- Rose… - Zaczął niepewnie. Dziewczyna nie miała najmniejszego zamiaru się do niego odzywać, nie po tym co jej zrobił. – Przepraszam za to co zrobiłem. – Mijały kolejne sekundy, a ona nawet na niego nie spojrzała. – Rzeczywiście jesteś zwykłą szmatą jak każda…

- A ty nie jesteś lepszy! Myślisz, że jak co, uwięzisz sobie nic niewinną dziewczynę w swoim chlewie którego nazywasz domem to co?! Będę ci dupy dawała na każde twoje mrugnięcie?! Może jeszcze mam tu sprzątać?! Jeżeli myślisz że jak będziesz mnie bił i krzywdził to stanę się posłuszna, mylisz się! Jesteś dla mnie zerem!!! Nikim innym. Bądź pewny, że przy pierwszej lepszej okazji, wydam cię policji i wszystkim innym! Nienawidzę cię! – Krzyczała. Jej ton głosu, mina, postawa ciała, oczy ukazywały jak bardzo go nienawidzi. Tak też było. John chciał już złapać ją za rękę i wykonać swój cios, ale się powstrzymał.

- Śniadanie na stole. – Skomentował to trzema słowami. Nie tego się spodziewał.

- Sam je zeżryj i się udław! – Podniosła się z siedzenia, odrzucając na drugi bok koc, co w efekcie odsłoniło jej chude, blade nogi.

- Mogłabyś chociaż udawać miłą.

- No co ty nie powiesz?! Miłą? To nie koncert życzeń! Zapomniałeś?!

- Możesz się wreszcie do kurwy nędzy zamknąć?! – Krzyknął na nią tak głośno, że echo po willi rozniosło się w wolnym tempie.

- Nie! I jeżeli jeszcze raz mnie dotkniesz to cię zniszczę! Ciesz się, że na dupie siedzę, a nie kopię podziemny tunel do ucieczki! – Na jej ostatnie zdanie John głośno się roześmiał. Jego złość została automatycznie zamaskowana chwilową radością. – W ogóle jak ty masz na imię?!

- Jonathan, wystarczy jak będziesz mówiła Jo, Rosie.


3# Sprzedana przez prześladowcę opętanego miłością


Rose coraz bardziej zaciskała na rączce noża swoją drobną dłoń. Była przerażona, ale była pewna, że jeżeli ona nie wykorzysta tej sytuacji, wykorzysta ją on.


 W następnej sekundzie zadowolony z siebie mężczyzna schodził wolnym krokiem po krętych schodach, patrząc cały czas wyłącznie na nią. Chciał jak najszybciej ją złapać, dorwać. Zemścić się za to, jak go potraktowała.

 - Jesteś słoneczko śmieszna. – Rzucił rozbawionym tonem. – Nie sądzisz, że już przegrałaś swoje życie? Ono należy już do mnie.… i wiesz co w tym wszystkim jest najpiękniejsze? Że mogę z tobą robić co tylko zechcę. A ty? Myślisz, że jak pomachasz mi tym pierdolonym nożem to co? Uklęknę i będę błagał, żebyś mi nim oka nie wydłubała? Tak myślisz kochanie? To z udawaną przykrością muszę dodać, że jesteś w błędzie, a jedyną osobą, która może w tym domu kogoś zabić, jestem ja. – Zatrzymał się na przedostatnim stopniu patrząc w oddali swojej ofierze prosto w szmaragdowe oczy, które patrzyły z ogromnym strachem.


Jego głos był przepełniony goryczą, a zarazem władzą, pewnością siebie. Rose mimo wszystko starała się zachować racjonalnie, myśląc jak z tej sytuacji i z tego domu wybrnąć cało. Wierzyła, że uda jej się uciec. W swojej głowie próbowała odzwierciedlić zajęcia w szkole z samoobrony dla dziewczyn. Przypomniało jej się, że bardzo ważnym elementem jest rozmowa. Wzięła głęboki wdech i zaczęła walkę. Walkę o swój kolejny oddech dzisiaj i jutro.


- Dlaczego mnie tu sprowadziłeś? – Rzuciła oskarżycielskim tonem.

- Bo chciałem? – Zaśmiał się perfidnie prosto w jej twarz. Bawiła go jej reakcja.

- Dobrze wiemy, że należą mi się jakieś wytłumaczenia…

 - My?! Ja tak nie myślę. Rose Blue… piękna z ciebie buntowniczka. Każdego tak chłopca traktowałaś? Z nożem za nim latałaś gdy chciał cię dotknąć? – Po pomieszczeniu znów wzniosła się fala głośnego i niepohamowanego śmiechu mężczyzny w pełni dumnego z siebie.

 - Ty mi to powiedz. Przecież znasz mnie lepiej niż ja sama. Skąd masz mój numer? – Starała się o spokojny i niezdenerwowany głos. Czy jej to wychodziło? Wychodziło, ale bardzo słabo.

- Oj od razu skąd, gdzie, jak, dlaczego! Nie mamy przyjemniejszych tematów?

 - Nie mamy o czym gadać do póki mi nie wyjaśnisz dlaczego tu jestem! – Rose zaczęła już krzyczeć, ale od razu zaczęła tego żałować, ponieważ ogromna wściekłość wymalowana na jego twarzy wzbudzała niepokój.


Jej bicie serca przyśpieszało. Postanowiła postawić wszystko na jednej karcie. Chciała do niego podbiec i go zamordować. Tak też zrobiła. Przygotowała się na odpowiednią dla niej chwilę i ruszyła w jego stronę, skierowanym ostrym czubkiem narzędzia prosto w jego serce. Jak się okazało on był zwinniejszy. Wyrwał jej go z dłoni i rzuciwszy w kąt, złapał mocno Rose za ramiona. Patrzył prosto w jej oczy.


 - Dlaczego tu jestem? – Mówiła przez łzy dające upust rozpaczy.


Jego twarz mówiła więcej niż tysiąc słów. Był zły. Po chwili Jonathan zaczął okładać ją pięściami. Bił ją nie zważając na nic .Dał się za bardzo ponieść emocją. Nastolatka prosiła, błagała by przestał. Jego ciosy były wykonywane jakby w rytm najdzikszej muzyki …. nagle zahamował dłoń. Jego ręka zawisła w powietrzu. Rose cicho płakała, szlochała. . Mężczyzna nie mógł uwierzyć, jak bardzo nad sobą nie zapanował. Czuł, że przesadził. Nie miał w celu jej zabicia. Tylko pokazaniu, kto tu rządzi. Co więcej, Jonathan nigdy nie miał wyrzutów sumienia. A tutaj? Pojawiły się niczym z bicza strzelił. Zastanawiał się czemu tak zrobił?


- Przepraszam… - Dodał bardzo cichym głosem odchodząc i zostawiając ją samą na podłodze. Była roztrzęsiona.


 Dotarłszy do swojego pokoju zaczął ze zdenerwowania rzucać przedmiotami, które tylko znalazły się pod jego ręką. Waza, komórka, bluza, lampka. Wszystko co przyniosłoby ukojenie. Nie mógł jednej rzeczy zrozumieć. Przecież chciał się zabawić, a nie litować nad kimś kto kompletnie jest mu obojętny, bo przecież tak było. Nie darzył ją żadnym uczuciem. Wiedział tylko po prostu jak to musi cholernie boleć. Wiedział. Przed jego oczami ukazał się
obraz z dzieciństwa. Wyrodny ojciec i niewinna jego mama wraz z małym synem na rączkach.


Rose próbowała się podnieść i poszukać wyjścia, ale nie miała siły. Przysięgła sobie, że żaden skurwiel nie będzie ją tak traktował.

 <<Zniszczę go - pomyślała. - Żebym miała nawet stanąć u bram piekieł.>>


----------------------------------

 Mam nadzieję, że ten wpis Wam się spodoba. Wiem, że krótki, ale to jest potrzebne. Zobaczycie potem dlaczego ^.^  Co do samej treści – sprawa może i idzie szybko, ale do czasu. Na razie idzie wszystko po mojej myśli. Zobaczymy co dalej, ALE ALE ALE….. taka mini podpowiedź:                               

 Nie bądźcie 100% pewni tego, że oni będą się kochać – ona urodzi mu 5 dzieci i będą żyli jak zakochani. Nie zupełnie. Kategoria jest miłosna. Tak więc amory się pojawią, tyle że niezupełnie w takiej akcji. Będzie dużo zamieszania, nowych ludzi ( zapamiętujcie imiona :D:D ). Dla jednych może i jest to chaotyczne, ale pomyślmy. Czy osoba porwana przez jakiegoś napalonego kolesia nie zachowuje się…. Absurdalnie chaotycznie? I taka sama jest atmosfera wtedy.